30.09.2012
Nie najlepszą porę wybraliśmy na żeglowanie po Morzu Północnym. Przełom września i października znany jest z wędrujących niżów i silnych zachodnich wiatrów. A my przemy na zachód, by wydostać się na Atlantyk.
Szkoła pod Żaglami, która jak inne szkoły w Polsce, powinna rozpoczynać się z początkiem września, skazana jest na terminarze i humory armatorów żaglowców, na których mogłaby wypłynąć. A że wrzesień jest ciągle na Bałtyku miesiącem „zarobkowym”, Szkoła musi czekać, aż zbuduje swoją jednostkę.
Żaglowce pod wiatr nie pływają, stąd na Morzu Północnym nieustanne zmiany żagli, zwroty i manewry. Młodzież ma co robić, tym bardziej, że lekcji szkolnych też nie odpuszczamy, ale to ich rękami żagle są podnoszone i ustawiane do wiatru.
Wiatr się nasilił, fala urosła, dziób cały w fontannach bryzgów. Redukujemy jeden z przednich żagli, grupa prowadząca ten manewr przemoczona. Na szczęście nie jest zimno.
Płynie z nami dwójka Rosjan- Tatiana i Jelisiej. Od początku skarżyli się na brak porozumienia (nie mówią po angielsku), ale praca przy żaglach nie wymaga obszernego komentarza i już po kilku dniach widać, że poczuli się u siebie.
Wojtek przyjechał z Kanady, widać, że zaawansowany żeglarz, ale z polskim programem szkolnym rozmija się całkowicie. A jego nauczycielka z Ottawy próbuje się u mnie upewnić, czy on w ogóle jest na pokładzie, czy też zwiał na wagary.
Nie ma ucieczki z pokładu. Do portu daleko, do domu jeszcze dalej. Jesteśmy skazani na wiatr i morze… oraz kolejną lekcję. A tu kiwa, gwiżdże i kołysze. Niektórzy na lekcji pokładają się na ławkach, zapadają w trans. Inni niewidzącym wzrokiem wpatrują się w nauczycielkę.
Ale wkrótce sztorm się skończy, pojawi się wizja portu i zaległości się nadrobi. Bo kto nie nadrobi zaległości, nie wyjdzie na ląd. Takie zabiegi „pedagogiczne” sprawiają, że Szkoła pod Żaglami ma znakomite wyniki w nauczaniu, a załogi wytrzymują sztormy i na morzu i na lądzie.