12.10.2012
Tym razem żadnych dramatycznych sztormów, szkwałów i zmian żagli. Zatoka Biskajska słynie z wrednej pogody spowodowanej przez niże atlantyckie, które nadciągają z zachodu, przetaczają się nad Szkocją i kręcą wiatrami od południa do zachodu. Pozbawione dodatkowego napędu dawne żaglowce beznadziejnie halsowały w poprzek Zatoki Biskajskiej spychane coraz bardziej na wybrzeża francuskiej Wandei.
Jeden sztorm przeczekaliśmy we francuskim Boulogne sur Mer, ogon drugiego musnął nas pod brzegami Kornwalii i to był jedyny odcinek w poprzek Kanału La Manche, kiedy pędziliśmy na żaglach po 10 mil na godzinę i więcej. Kolejny niż znowu odwrócił wiatry, nam prosto w dziób.
Przez cztery długie dni dziobaliśmy falę z dziobu kursem w-mordę-wind, rzężąc silnikiem, wypalając bezcenne paliwo, z trudem utrzymując kurs na Cabo Finisterre po drugiej stronie Zatoki. Kapitan zgrzytał zębami ze złości, bo silników nie lubi, a ponadto jego koja wypada dokładnie nad śrubą napędową.
Z braku emocji żeglarskich uwaga załogi skupiła się na kambuzie czyli na kuchni. Niezawodna pani Krysia, szefowa kuchni, mimo rozkołysu potrafiła wyczarować zarówno znakomitą pieczeń rzymską, bigos jak i pierogi ruskie. Młodzież pod jej kierunkiem przygotowuje trzy posiłki dziennie i obsługuje dwie mesy – załogową i oficerską. Apetyty dopisują i pani Krysia zbiera komplementy. A pan doktor Marcin na wszelki wypadek wszystkich zważył i będzie sprawdzał wagę na koniec rejsu, przy czym sam do chudych nie należy.
A tu trzydzieści mil przed Finisterre wiatr nagle odkręcił, silnik umilkł, a na masztach postawiliśmy wszystkie możliwe żagle. Z całego morza zbiegły się delfiny i urządziły pokaz akrobatycznych sztuczek.
Wszyscy w napięciu czekają aż odsłoni się ląd przy Cabo Finisterre, będzie zasięg telefonii komórkowej i będzie można powiedzieć rodzicom, że mimo wszystko jest fajnie, a pani Krysia jest super. I w tym nastroju nawet kolejna klasówka z matematyki nie wydaje się straszna.