16.10.2012
Z każdym przypływem pokład POGORII wyjeżdża ponad nabrzeże i trap unosi się do góry, z każdym odpływem chowa się za załom muru i ponad poziom portu wystają tylko trzy maszty. Ale żaglowiec zajmuje prawie całą długość nabrzeża numer jeden i budzi żywe zainteresowanie mieszkańców. A ci podchodzą, żeby zaspokoić ciekawość, bądź podjeżdżają samochodami i tylko patrzą. Bo żaglowiec w Setubal jest rzadkością, a POGORIĘ wspomina się miło mimo że bywa tu średnio raz w roku.
Wybraliśmy Setubal ze względu na bliskość Lizbony. Żeglarze wypróbowali już na własnej skórze, że wielki port jest nieżyczliwy dla jachtów i żaglowców i lepiej cumować w mniejszym. Ale odwiedzić trzeba, więc właśnie dziś cała młodzież Szkoły pod Żaglami zwiedza stolicę Portugalii odległą o pół godziny jazdy kolejką.
Wchodziliśmy do portu o świcie. To najlepsza pora, gdy widać jeszcze światła znaków nawigacyjnych, a już rozpoznaje się kształty statków i zarysy urządzeń portowych.
Setubal leży na wzgórzach przy ostrym zakręcie rzeki Sado. Nabrzeży niewiele, dwa małe baseny portowe tylko dla rybaków, statki handlowe stoją na kotwicowisku w zakolu rzeki.
Najtrudniejszym odcinkiem żeglugowym jest wąski choć prosty odcinek rzeki przełamującej się przez piaszczyste mielizny. Prąd pływowy ściśnięty wąską rynną buzuje w jedną lub drugą stronę utrudniając sterowanie, narażając statki na zaczepienie o „miałkie” lub o inny statek, ale zmierzający w przeciwną stronę. Na szczęście widoczny nabieżnik złożony z dwóch świateł jedno nad drugim prowadzi nas jak po sznurku w głąb portu.
Pierwszy dzień postoju po tygodniu żeglugi to nauka szkolna z nosem w podręcznikach Nowej Ery. Nikt nie protestuje, bo już po południu swobodny spacer po uliczkach Setubalu i perspektywa obejrzenia pięknej Lizbony. A wieczorem, gdy załoga wróci z Lizbony i zanim zapadnie zmrok, oddamy cumy i z prądem odpływu wyjdziemy na Atlantyk kierując się na Cieśninę Gibraltarską.